W styczniu były szumne zapowiedzi premiera o wsparciu gmin, które ucierpiały w wyniku likwidacji państwowych gospodarstw rolnych. „Tak jak zapaść terenów popegeerowskich była widoczna gołym okiem, tak dzisiaj nasz program w ciągu 12-24 miesięcy też będzie widoczny gołym okiem” – mówił Mateusz Morawiecki.
Zapaść, o której mówił szef rządu, miała swój początek pod koniec 1991 r., kiedy to przyjęta została ustawa rozpoczynająca proces likwidacji blisko 1,7 tys. PGR-ów. Warto przypomnieć, że jedną z partii koalicji rządzącej było wówczas Porozumienie Centrum Jarosława Kaczyńskiego.
W wyniku zastosowanych rozwiązań w krótkim czasie zmieniło się życie wielu ludzi, którzy z dnia na dzień zostali bez pracy i środków do życia. W całym kraju sytuacja ta mogła dotknąć blisko 200 tys. ludzi, a licząc ich rodziny, nawet pół miliona osób. Pracownicy PGR-ów nie byli tak dobrze zorganizowani jak np. górnicy, więc politycy nie zatroszczyli się o ich los.
Teraz rządzący po raz kolejny nie stanęli na wysokości zadania. Dofinansowanie uzyskało niespełna sześćset wniosków, czyli co trzecia miejscowość, w której był PGR, a średnia dotacja to zaledwie 572 tys. zł. I co najgorsze, podział środków był dokonany w niesprawiedliwy i nietransparentny sposób. Znowu na opublikowanych listach nie ma punktów i nie wiadomo, dlaczego akurat te wnioski, a nie inne, otrzymały wsparcie. Rzecznik prasowy wojewody kujawsko-pomorskiego wyjaśnił jedynie, że fundusz „jest wyjątkowy, ponieważ dociera do tych gmin, w których niewiele się dzieje”. Pozostaje mi więc podziękować w imieniu samorządów, które nie dostały pieniędzy, za to nietypowe uznanie władz centralnych dla naszej aktywności i podejmowanych przez nas działań!