W ostatnich tygodniach głównym tematem debaty publicznej jest Krajowy Program Odbudowy. Sejm na początku maja przyjął ustawę o ratyfikacji decyzji Rady Europejskiej w sprawie systemu zasobów własnych Unii Europejskiej. Po jej zatwierdzeniu przez wszystkie państwa członkowskie powołany zostanie Fundusz Odbudowy, w wysokości 750 mld euro. Z tej puli Polska otrzyma około 109 mld zł dotacji i 55 mld zł pożyczki.
Nie ulega wątpliwości, że te pieniądze są Polsce potrzebne i trzeba z nich skorzystać. Główną osią sporu nie było więc, czy te pieniądze przyjąć, tylko na co i w jaki sposób je wydać. Szczegóły w tym zakresie zawiera dokument zatytułowany „Krajowy Plan Odbudowy i Zwiększania Odporności”. Rząd założył w nim, że środki trafią do sektora rządowego, samorządowego i prywatnego.
Na pierwszy rzut oka podział wygląda w miarę równomiernie. Jednak gdy wczytamy się w szczegóły, okazuje się, że ponad połowę przewidzianych dla samorządów środków będą stanowiły pożyczki. A te, jak wiadomo, po jakimś czasie trzeba zwrócić. Rząd dla siebie przyjął duże lepsze rozwiązanie, gdyż aż osiemdziesiąt procent zarezerwowanych pieniędzy wypłaconych zostanie w formie dotacji.
Między innymi z tego powodu projektu KPO nie zaopiniowała pozytywnie strona samorządowa. Samorządowcy obawiają się również, że rząd upolityczni dystrybucję środków, tak samo jak miało to miejsce w przypadku programów krajowych, o których pisałem w poprzednich felietonach. Istnieje duże ryzyko, że po raz pierwszy środki z Unii Europejskiej trafią wyłącznie do „prorządowych” samorządów. Zjednoczona Prawica już wielokrotnie udowodniła, że potrafi podejmować działania, niezależnie od obowiązujących przepisów, w myśl zasady „cel uświęca środki”.