W samorządzie pracuję od prawie dziesięciu lat. Od początku byłem wielkim zwolennikiem wdrażania rozwiązań z zakresu elektronicznej administracji. Dążyłem do tego, aby załatwianie spraw urzędowych przez internet było równie proste, jak korzystanie z bankowości internetowej. Moje pomysły często jednak przegrywały z nawykami pracowników i klientów urzędu. Przywiązanie do osobistych wizyt, papierowych dokumentów i własnoręcznych podpisów wydawało się nie do przezwyciężenia.
Sytuację zmieniła pandemia koronawirusa. W ramach strategii zmniejszania liczby kontaktów między ludźmi w znacznym stopniu ograniczona została praca urzędów. Rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania możliwości komunikacji i zdalnego załatwiania spraw.
Mój kalendarz szybko zapełniły wpisy o planowanych telekonferencjach. W ten sposób przeprowadzane są obecnie narady z członkami mojego zespołu, radnymi, dyrektorami szkół, samorządowcami z powiatu i województwa oraz wiele innych spotkań. Choć nie zastępuje to w stu procentach bezpośredniego kontaktu, to przynosi wymierne korzyści. Nie traci się czasu na dojazdy, oszczędza na kosztach paliwa, a do atmosfery emitowanych jest mniej szkodliwych substancji.
Ponadto podjąłem decyzję, że dokumenty będę podpisywał wyłącznie kwalifikowanym podpisem elektronicznym. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, ma on skutek prawny równoważny podpisowi własnoręcznemu. Zdaję sobie jednak sprawę, że niektórzy będą zastanawiać się, w jaki sposób wpiąć taki wirtualny twór do teczki i czy na pewno nie trzeba przystawić na nim pieczątki? Mam jednak nadzieję, że szybko nadejdą czasy, kiedy podpis własnoręczny będzie budził takie samo zdziwienie, jakie dziś wywołuje podpis elektroniczny.