W szkole pojawił się nowy przedmiot – edukacja zdrowotna. Jej cele to: uodpornienie młodych ludzi na choroby, uzależnienia i dezinformację, podejmowanie działań wspierających zdrowie, rozumienie przemian w ludzkim ciele, przygotowanie do odpowiedzialnego pełnienia ról społecznych oraz budowania relacji opartych na zdrowiu, godności, szacunku i tolerancji. To wiedza praktyczna – od higieny i odżywiania, przez radzenie sobie ze stresem, aż po bezpieczeństwo w sieci.
Wśród zagadnień jest zdrowie seksualne, które wzbudza obawy części osób. Politycy prawicy i hierarchowie kościelni straszą „deprawacją” i zachęcają rodziców do wypisywania dzieci z zajęć. Padają hasła o „seksualizacji” czy „normalizacji zboczeń”.
Zamiast ulegać strachom warto spojrzeć na fakty. Podstawa programowa nie zawiera treści, którymi bezpodstawnie straszą przeciwnicy. Ponadto program nauczania tworzą nauczyciele – lokalni profesjonaliści znani społeczności, często ci sami, którzy uczą innych przedmiotów. To oni, a nie „anonimowi aktywiści”, zdecydują o treści lekcji, korzystając ze swojej autonomii i znajomości uczniów.
Edukacja zdrowotna nie odbiera rodzicom prawa do wychowania. Przeciwnie – wspiera je, dając dzieciom przestrzeń do rozmowy i rzetelną wiedzę. To partnerstwo, a nie zastępstwo.
W czasach rosnących wskaźników depresji, zaburzeń odżywiania i otyłości wśród dzieci zamykanie oczu na te zjawiska to nieodpowiedzialność. Edukacja zdrowotna to przygotowanie do życia – zdrowego, bezpiecznego i świadomego. Jestem przekonany, że po tym roku szkolnym rodzice, którzy mieli obawy, zobaczą, że całe to straszenie było tylko dezinformacją – i w kolejnym roku chętnie zapiszą swoje dzieci na te wartościowe zajęcia.