Jedną z metod, którą stosujemy w rozumowaniu, jest indukcja. Zakładamy, że przyszłość będzie podobna do tego, co już przeżyliśmy. W książce „Czarny łabędź” Nassim Nicholas Taleb wyjaśnia to na przykładzie życia indyka, który codziennie dostaje jedzenie i wnioskuje, że jest ważny dla swojego gospodarza. A potem przychodzi Święto Dziękczynienia i indyk, zamiast po raz kolejny otrzymać pożywienie, trafia do rzeźnika.
Podobnie podchodzimy do zmian klimatu. Skoro do tej pory nie spotkały nas większe niedogodności, to wnioskujemy, że w przyszłości też się wszystko jakoś ułoży. Jednak naukowcy coraz głośniej nas ostrzegają przed bagatelizowaniem tego problemu. Średnia temperatura Ziemi od połowy XIX w. już wzrosła o ponad 1 stopień Celsjusza, a do końca wieku może wzrosnąć aż o 2,7 stopnia. Choć te liczby wydają się nieduże, to w świecie cieplejszym o 2 stopnie, do końca stulecia, może wymrzeć 25 proc. gatunków zwierząt i roślin.
Co istotne, naukowcy są dziś jednomyślni – to działalność człowieka prowadzi do tak nienaturalnie szybkiego ocieplania się klimatu. I choć światowi przywódcy wyznaczają ambitne cele, to emisja CO2 cały czas rośnie. Każdego dnia dokładamy kolejną porcję gazów cieplarnianych.
Przedstawiciel ONZ Inger Andersen mówi wprost, że szansa na stopniowe zmiany już przeminęła. Obecnie przed katastrofą klimatyczną może nas uratować jedynie gruntowna transformacja naszych gospodarek i społeczeństw.
Bez pilnej interwencji podjętej już teraz możemy skazać przyszłe pokolenia na życie w biedzie, choroby, a nawet śmierć. Zamiast cieszyć się, jak indyk, z kolejnej porcji ziarna, zastanówmy się, co zrobić, aby uniknąć katastrofy, do której prowadzą nasze własne działania.