Chyba nikt się nie spodziewał, że nasze życie zmieni się tak bardzo, w tak krótkim czasie. Dziś wszystko, co robimy, podporządkowane jest walce z koronawirusem. Szybko pojawiają się nowe zagrożenia i wyzwania, na które musimy odpowiedzieć. W tym kontekście szczególnie martwię się o edukację dzieci i młodzieży.
W szkołach ruszyło kształcenie zdalne. Jednak rozporządzenie ministra edukacji nie ma magicznej mocy i nie sprawiło, że z dnia na dzień nasze szkoły stały się ośrodkami kształcenia zdalnego. Uczniowie, nauczyciele, dyrektorzy, organy prowadzące, a także rodzice, w zdecydowanej większości przypadków, nie mają doświadczenia w tej kwestii.
Do tej pory krytycznie postrzegałem polski system edukacji, który mocno był nastawiony na zdobywanie wiedzy, metodę podawczą i uczenie posłuszeństwa. Zbyt mało uwagi przykładano do rozwijania kompetencji i odpowiedzialności. W szkołach publicznych niezbyt dobrze wychodziło uczenie pracy w grupie, myślenia kreatywnego i krytycznego, sprawczości, czy też umiejętności rozwiązywania problemów. Jest duże ryzyko, że tak szybko wprowadzone zdalne nauczanie zwiększy nacisk na samą wiedzę, co pogłębi problemy w oświacie.
Być może teraz jest właściwy czas, aby poważnie zastanowić się nad tym, po co nam szkoła i czego powinna uczyć. Znam szkoły publiczne, w których podstawa programowa nie jest ograniczeniem, a oceny nie są w centrum uwagi. Najważniejszy w nich jest dobrostan dzieci – ich zdrowie i szczęście. Uważam, że jest to właściwy kierunek, szczególnie w tym krytycznym momencie. Uczniowie potrzebują dziś bardziej zdalnej rozmowy z nauczycielami i z rówieśnikami niż kolejnego zadania domowego wysłanego w formie wiadomości elektronicznej.