W Sejmie debatowaliśmy nad ustawą znoszącą limit dwóch kadencji dla wójtów, burmistrzów i prezydentów. Stanowisko w tej sprawie często zależy od naszych własnych doświadczeń. Inaczej wygląda to w dużych miastach, a inaczej w mniejszych miejscowościach czy w gminach wiejskich.
Moim zdaniem ustawa PiS-u z 2018 roku o ograniczeniu dwukadencyjności to szczyt hipokryzji – wprowadzali ją politycy, którzy sami od kilkunastu lat zasiadają w Sejmie czy w Senacie.
Padają dziś argumenty o „zabetonowaniu władzy”. Ale gdzie jest ten beton? Dane pokazują jasno – podczas ostatnich wyborów w 39% gmin doszło do zmiany włodarza.
Z własnego doświadczenia wiem, że 10 lat to często za mało. Sam przez 13 lat byłem wójtem – i to w trzeciej kadencji realizowałem największe, kluczowe inwestycje (20 mln w pierwszej, 31 mln w drugiej, 61 mln w trzeciej).
Ta ustawa PiS-u nie rozwiązywała żadnego problemu – przeciwnie, sprawiała, że pozbywaliśmy się doświadczonych, dobrych samorządowców. Znam wiele takich osób i uważam, że przyjęte przez PiS w 2018 roku rozwiązanie jest dla nich, tak po ludzku krzywdzące!
Niezależnie jednak od tego jestem przekonany, że jeśli nie usuniemy obowiązującego ograniczenia, to po 2029 roku będziemy mieli do czynienia ze spadkiem jakości zarządzania w samorządach. Stracą na tym mieszkańcy. Straci cały kraj.
To obywatele powinni decydować, kto sprawuje władzę. A jeśli limitu kadencji nie uda się znieść, to wówczas konsekwentnie ograniczmy kadencje wszystkim: radnym, starostom, marszałkom, posłom i senatorom!
Fot. Protest samorządowy przed Sejmem w 2021 roku
