Za nami rozpoczęcie nowego roku szkolnego. Przynosi on wiele niewiadomych. Przede wszystkim nauczyciele, rodzice i uczniowie obawiają się powrotu obostrzeń związanych z pandemią i edukacji zdalnej. Chyba cała kadra pedagogiczna jest nią zmęczona i chciałaby jak najdłużej pracować w trybie stacjonarnym. Niektórzy deklarują wprost, że nie dadzą rady, głównie ze względów zdrowotnych, znów cały dzień prowadzić zajęć przez komputer.
Niepokój wywołują również propozycje przepisów przedstawione przez Ministerstwo Edukacji i Nauki. W projekcie zmian ustawy „Prawo oświatowe” przewidziano m.in. zwiększenie uprawnień kuratora oświaty w relacji z dyrektorem szkoły. Z trzech osób do pięciu zwiększona zostanie liczba przedstawicieli organu sprawującego nadzór pedagogiczny w komisji dokonującej wyboru szefa placówki edukacyjnej. Ponadto dodano nową ścieżkę jego odwoływania. Dotychczas było to możliwe, gdy dana osoba nie usunęła stwierdzonych uchybień dotyczących naruszenia przepisów prawa. Po przyjęciu nowych regulacji kurator będzie mógł odwołać dyrektora, jeśli ten nie wypełni jego zaleceń.
Różnice na pierwszy rzut oka wydają się niewielkie, zmienią jednak funkcjonowanie szkół w istotny sposób. Obecnie pozycja dyrektora jest chroniona, co skutkuje dużą autonomią. Rządzący chcą, aby procedura usunięcia ze stanowiska kierowniczego była szybka i uznaniowa. Jest to jasny komunikat – macie robić to, co my uważamy za stosowne, albo zostaniecie odwołani. Idealnie pasuje on do wizji państwa, w którym to władze centralne decydują o wszystkim, a nam na dole pozostaje posłuszne wykonywanie ich poleceń. Jak to ujął minister Czarnek – „nikogo nie pozbawiam autonomii, bo nikt takiej autonomii nie ma”.